- Kategorie:
- 1) 0 - 50 km.8
- 2) 50 - 80 km.38
- 3) 80 - 120 km.38
- 4) 120 - 200 km.13
- 5) 200 - 300 km.8
- 6) 300 - 500 km.2
- 7) 500 km i więcej.3
- Inne wydarzenia.2
- Rowerowy Dolny Śląsk.94
- Trening.33
- Ultramaratony.4
- Wycieczki kilkudniowe.4
Piękny Wschód 2018
Sobota, 28 kwietnia 2018 | dodano: 05.05.2018Kategoria 7) 500 km i więcej, Ultramaratony
PRZED STARTEM
W dniach 28-29.04.2018 wziąłem udział w ultramaratonie kolarskim Piękny Wschód na dystansie 510 km. Do Parczewa, gdzie została zlokalizowana baza zawodów, dotarłem w czwartek po południu. Pokręciłem się trochę po miasteczku, cyknąłem parę fotek i wszystko byłoby fajnie, gdyby nie katar i ból gardła, które dokuczały mi już od kilku dni. Do ostatniej chwili podejmowałem różne (mniej lub bardziej desperackie) próby walki z chorobą.
Na piątkową imprezę integracyjną dla zawodników daleko nie miałem, bo została ona zorganizowana w moim hotelu. Pojawił się na niej nawet burmistrz Parczewa. Sącząc sobie Gripexa zamiast Perły, poznałem na niej kilku równie mocnych, co sympatycznych kolarzy, wśród nich Tomka i Hipków z podrozerowerowe.info. Witek namawiał mnie do udziału w tegorocznej edycji Bałtyk-Bieszczady Tour, ale chyba jednak nie dałem się przekonać:).
W końcu, po zaaplikowaniu sobie różnych medykamentów, około 23 poszedłem spać... Obudziłem się z lekkim bólem gardła, głowy i katarem - do czego w ostatnim czasie zdążyłem się już przyzwyczaić - na co trochę pomógł podwójny ibuprofen. Po porannej toalecie oraz solidnym węglowodanowym śniadaniu (makaron ze szpinakiem, jajecznica i naleśniki z serem) pojechałem na start.
ZAWODY
Moja grupa, zaledwie czteroosobowa, wyruszyła o 8:45. Już po kilku kilometrach wiedziałem, że tempo jest dla mnie zbyt mocne (30+ km/h pod wiatr, a w perspektywie 500 km do przejechania...), ale łudziłem się, że może uda mi się z nimi dotrzeć chociaż do pierwszego punktu kontrolnego, PK1 (107 km, Krasnystaw).
Po paru kolejnych kilometrach podjąłem jednak decyzję o porzuceniu grupy. Wiedziałem z doświadczenia (nie tylko własnego), że jazda w niej przyniosłaby mi więcej szkód niż korzyści. Później przez dłuższy czas jakoś nie mogłem sobie znaleźć miejsca i albo jechałem sam, albo w zmiennym towarzystwie. Dopiero gdzieś za PK2 (170 km, Hrubieszów) przyłączyłem się do czteroosobowej grupki, z którą na dobry początek przejechałem przez pofalowane Roztocze Środkowe (największe przewyższenia na trasie).
Do PK3 (248 km, Józefów) dotarliśmy po 20:00. Zabawiliśmy tu nieco dłużej, bo trzeba było przygotować się do jazdy nocą, przy dużo niższej temperaturze. W ruch poszły dodatkowe bluzy, kurtki, nogawki, rękawki, rękawiczki z palcami, a nawet czapki i co tam kto jeszcze miał. Ja dodatkowo zadbałem o swój komfort termiczny zrzucając z siebie mokrą górę i zakładając świeży komplet, który wiozłem w podsiodłówce właśnie na tą okazję. Półmetek to też dobry moment, żeby zatroszczy się o część ciała szczególnie narażoną na obtarcia i odparzenia w trakcie imprez tego rodzaju. Preparaty dedykowane niemowlętom sprawdzają się na nich doskonale:). Na PK3 spędziliśmy prawie godzinę i był to mój najdłuższy postój na trasie.
Noc upłynęła spokojnie. Po ponad 200 km jazdy pod wiatr teraz cieszyliśmy się wiatrem w plecy, choć jak na złość ten znacznie osłabł i już nie pomagał tak bardzo, jak wcześniej przeszkadzał. Do PK4 (336 km, Janów Lubelski) dotarliśmy zdrowo po północy i szybko ruszaliśmy dalej. Jechaliśmy równo, rotacyjnie zmieniają się na przodzie. Nad ranem zameldowaliśmy się w PK5 (404 km, Żółkiewka) i tutaj nasze drogi się rozeszły. Niestety zapomniałem zabrać z punktu kamizelki i musiałem po nią wracać. Reszta ruszyła leniwym tempem, żebym mógł do nich dołączyć, ale niestety sprint w tą i z powrotem dał mi w kość tak bardzo, że już nie byłem w stanie utrzymać się w grupie. W tym momencie odłączyła się od niej także Iwona. Przez pewien czas próbowaliśmy bezskutecznie dogonić naszych kolegów. Ten pościg przypieczętował to, co pewnie i tak było nieuniknione: dopadł nas dość głęboki kryzys. Mieliśmy problem, żeby wycisnąć 20 km/h po płaskim, mając lekki wiatr w plecy. A na podjazdach (teren w tej okolicy był lekko pofałdowany) prędkość nierzadko spadała do 15 km/h. Nie mając nic lepszego do roboty, zacząłem odliczać kilometry do kolejnego, już ostatniego punktu kontrolnego, PK6 (467 km, Dąbrowa), wmawiając sobie, że tam kryzys odpuści. O dziwo, tak się właśnie stało:). Do mety nasza prędkość oscylowała wokół przyzwoitych 25 km/h. Po drodze zostaliśmy jeszcze zdopingowani przez kilka osób do ostatniego wysiłku i w końcu szczęśliwie dotarliśmy na metę!
KOLEJNY ULTRA PRZEJECHANY
Po pokonaniu około 513 km (oficjalny dystans zawodów to 510 km, ale wiadomo - w tracie takich imprez zawsze trochę się nadkłada drogi) i 2700 m przewyższenia stanąłem na mecie z czasem 25:37. Jestem zadowolony z tego wyniku, zwłaszcza, że przed startem zakładałem możliwość wycofania się w trakcie zawodów ze względu na chorobę. Na szczęście objawy przeziębienia nie nasilały się, a wręcz przeciwnie, słabły wraz z pokonywanym dystansem. Na mecie czułem się lepiej, niż w tracie kilku ostatnich dni poprzedzających start.
W sierpniu zeszłego roku przejechanie podobnego dystansu zajęło mi godzinę dłużej, przy czym wtedy trasa była łatwiejsza, pogoda lepsza, a ja ze względu na porę roku byłem bardziej "wyjeżdżony" i przede wszystkim zdrowy. Teraz początkowe 200 km to była jazda pod dość mocny wiatr (ponoć dochodzący do 25 km/h), a temperatura w nocy spadła do wartości jednocyfrowej. Dlatego wydaje mi się, że jakiś progres jednak jest i przy odrobinie szczęścia być może jeszcze w tym roku uda mi się zamknąć 500 km w jednej dobie.
Wysoko oceniam organizację zawodów. Na imprezie integracyjnej można było się nie tylko "pointegrować", ale też zjeść wysokowęglowodanową kolację. A po maratonie serwowany był obiad w restauracji hotelowej (w hotelu, w którym nocowałem). Punkty kontrolne różniły się jakością zaopatrzenia, zdarzyło się trafić np. na jakieś puste kartony po drożdżówkach (na które i tak nie miałem ochoty), czy niedobitki izotonika, ale ogólnie było OK. Cały maraton przejechałem od PK do PK, po drodze nigdzie nie stawałem (nawet na siku:)) i korzystałem wyłącznie z zaopatrzenia punktów.
Sama trasa też na ogromny plus, w zdecydowanej większości poprowadzona po drogach o niskim natężeniu ruchu samochodowego. Zdarzyło się kilka odcinków po zniszczonym asfalcie, ale niezbyt wiele i nie były one uciążliwie długie. A wszystko to w rejonie uchodzącym za jeden z najczystszych ekologicznie w Polsce, pośród pól, lasów i (kilku) jezior oraz urozmaicających krajobraz pagórków. Warto było tu przyjechać!
GALERIA HD - link do Zdjęć Google
Rower:Author Ronin
Dane wycieczki:
513.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
K o m e n t a r z e
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj